Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Marzenia się spełniają - Gruzja 2018

DSCN0967

Gdy 27 sierpnia po raz ostatni patrzyłem na gruzińską ziemię z okna samolotu, który właśnie kołował po lotnisku w stolicy kraju obiecałem sobie, że następnym razem na wyprawę po tej przepięknej zakaukaskiej krainie zabiorę ze sobą moich uczniów. Marzenie wydawało się bardzo odległe, ale jak się później okazało, nie tak odległe by nie zrealizować go przed nadejściem zimy.

Dokładnie 8 listopada o poranku (choć w Kutaisi gdzie lądowaliśmy było jeszcze ciemno) po raz kolejny miałem okazję znaleźć się w Gruzji. Tym razem obok mnie, na gruzińskiej ziemi swoje pierwsze kroki postawili moi uczniowie i koleżanki z pracy wraz ze swoimi mężami.

Plan był prosty, w kilka dni zobaczyć jak najwięcej i doświadczyć nie tylko piękna Gruzji, ale również gościnności Gruzinów. Od początku naszego pobytu rozpoczęliśmy zwiedzanie. Gori – miasto Józefa Stalina (Polak zawsze czuje się tam dziwnie, ale dumnie z tego, że jest Polakiem, choć najsławniejszy obywatel tego miasta chciał polskość zniszczyć), a po nim Uplissikhe. Starożytne skalne miasto we wschodniej Gruzji przywitało nas wspaniałą pogodą. To tu pośród skalnych pomieszczeń datowanych na V wiek p.n.e, wśród których były sale tronowe, pokoje mieszkalne, pogańskie świątynie i w końcu skalny teatr po raz pierwszy zobaczyliśmy piękno Gruzji i doświadczyliśmy, że lato wcale jeszcze nie odeszło. Słońce wzeszło już na tyle wysoko żebyśmy pozbyli się zimowych kurtek, pamiątek po pogodzie w Polsce. Kolejne punkty na naszej mapie eskapady kaukaskiej to: Mccheta – pierwsza stolica Gruzji, monastyr Jvari – to tu według tradycji św. Nino chrystianizowała pogańską Gruzję i na koniec Tbilisi nocą. Dzisiejsza stolica Gruzji nocą wygląda pięknie, zwłaszcza z poziomu wagonika kolejki na szczyt Sololaki, gdzie góruje nad miastem 20 metrowy pomnik Matki Gruzji – opiekunki i strażniczki tego kraju.

Już następnego dnia przystąpiliśmy do zwiedzania kolejnych miejsc. Po kolei były to: Twierdza Ananuri położna niedaleko masywu górskiego Kaukazu wraz z największym szczytem Kazbek górującym na ponad 5000 m npm. (być może cel kolejnej wyprawy do Gruzji, przynajmniej kilkorga z nas ;) ). Następnie Gruzińską Drogą Wojenna udaliśmy się do Bordżomi miasta uzdrowiskowego w Gruzji gdzie mogliśmy spróbować prosto ze źródła wody, którą można znaleźć na półkach niektórych sklepów w Polsce pod nazwą taką samą jak miasto, w którym biją jej źródła.

Trzeci dzień naszego zwiedzania rozpoczęliśmy od Gelati – dawnej Akademii i monastyru. To tu w V w n.e. obserwowano niebo i gwiazdy (X wieków przed Kopernikiem i Galileuszem!!!). Kolejny punkt na naszej mapie to monastyr Motsameta –malowniczo położony klasztor na klifie cyplu na zakolu rzeki Ckalcitela. Ogromnym przeżyciem dla każdego z nas było tego dnia wejście do jaskini Sataplia oraz spływ pontonem po turkusowej rzece kanionu Martwili, aż do malowniczo położonego wodospadu Martwili. Ostatnim punktem trzeciego dnia naszej wyprawy była kolacja oraz zabawa taneczna w jednej z gruzińskich restauracji. Impreza była przednia, o czym więcej pewnie mogliby powiedzieć uczniowie. Warto wspomnieć w tym miejscu o niezwykłej otwartości Gruzinów zwłaszcza na polskie dziewczyny. Żadna z pań obecnych na parkiecie nie mogła narzekać na samotną zabawę ;). Okazało się, że nasze kobiety (nas to nie dziwi) są wspaniałymi tancerkami, a dla miejscowych młodych gruzińskich chłopaków obiektem westchnień i pragnień ;). Cóż czas szybko leci i chcąc nie chcąc przed północą trzeba było zostawić naszych nowych przyjaciół na parkiecie samych i udać się na zasłużony spoczynek.

Ostatni dzień naszego pobytu w Gruzji spędziliśmy w Batumi. Jest to miasto portowe nad Morzem Czarnym. To tu przyszło nam przeżywać w 100 lecie odzyskania przez Polskę Niepodległości dzień 11 listopada. Dokładnie o 11.11 na zakończenie Mszy Świętej sprawowanej w intencji Ojczyzny, prawie 3000 km od kraju ze łzami w oczach i dumą w sercu odśpiewaliśmy Mazurka Dąbrowskiego (ciarki przechodzą mi po plecach nawet teraz kiedy o tym piszę…).

Po Mszy Świętej udaliśmy się na zakupy na miejscowy bazar, z po nich na zasłużony odpoczynek na jednej z plaż usytułowanej wzdłuż wybrzeża Morza Czarnego. Oczywiście jak przystało na wyprawę z Katolika nie mogło zabraknąć kąpieli w morzu. Gdy w Polsce temperatura nie przekraczała kliku stopni Celsjusza, a większość naszych kolegów i koleżanek ze szkolnych murów marzyła tylko o tym, by nie wychodzić z domu, my zanurzyliśmy się w chłodnej co prawda (temperatura wody ok. 15/16 stopni – powietrza 23 stopnie ;) ) wodzie Morza Czarnego…

Ach co to była za przygoda… Wszystkiego nie da się napisać, jak też zobaczyć w tak krótkim czasie. Dlatego postanowione: wrócimy tam kiedyś, jeśli nie w grupie to sami.

Cóż czas szybko leci, więc może warto pomyśleć już o przyszłych wyprawach. Marzenia przecież się spełniają, może tym razem Armenia, Azerbejdżan, Kazachstan? Co wy na to…???

Ks. Radosław Piotrowski

 IMG 20181108 102818

IMG 20181110 101644

IMG 20181110 115540

IMG 20181111 122422

IMG 20181111 152201